Gdy myślę o raju, mam przed oczami obrazki z Malediwów, Seszeli, czy Karaibów. Czasem jednak okazuje się, że raj może być w zupełnie innym miejscu – nieoczywistym, niespodziewanym, ale w pierwotny sposób zachwycającym i po prostu pięknym. Waterberg – dziewicza wyżyna w Republice Południowej Afryki. Byłem tam tylko trzy dni, myśleć o tym miejscu będę już zawsze.

Izabela Abramowicz – właścicielka biura podróży Bissole Business Travel – wciąż poszukująca nowych kierunków i podróżniczych wyzwań dla swoich wymagających klientów, nawiązała kontakty z polskimi właścicielami pięknej willi w północnych rejonach RPA. Gdy dostałem propozycję, by udać się tam na krótki rekonesans, nie zastanawiałem się nawet przez chwilę. W końcu na tle setek sztampowych turystycznych ofert, ta  wydała się niezwykle obiecująca.

Lot do Johanesburga z Warszawy z przesiadką w Dubaju trwał ponad 20-godzin. To długo, ale miła obsługa linii Emirates oraz smaczne posiłki na pokładzie samolotu pozwoliły spędzić ten czas w komfortowych warunkach. No i miałem czas na poczytanie przewodnika i zebranie informacji dotyczących RPA. Całe szczęście, bo na miejscu był już czas tylko na intensywną przygodę przez wielkie P. Najważniejsza informacja – RPA nie jest już krajem niebezpiecznym, tak jak miało to miejsce na początku XXI wieku. Poradzono sobie z tym problemem, szczególnie skutecznie przed Mistrzostwami Świata w 2010 roku. Nie oznacza to oczywiście, że nie należy zachować podstawowych środków ostrożności, jak w czasie każdej podróży.

Na miejscu powitała mnie piękna słoneczna pogoda, komfortowa temperatura około 25 st.C. i zapach, który można poczuć tylko tu. Mieszanka woni, która w mojej pamięci zapisze się pod hasłem „RPA”. Mało oryginalne, ale prawdziwe. Jazda Land Roverem do prywatnego rezerwatu i wilii zajęła zaledwie dwie i pół godziny. Piszę zaledwie, bo w tym czasie z wielkiej, głośnej, nowoczesnej metropolii przeniosłem się w inny czas, inny wymiar – do biblijnego raju.

Intensywność kolorów roślin i nieba jest tu wręcz oszałamiająca. Dźwięki wydawane przez zwierzęta tak dla nas obce, że co chwila zmuszają umysł do intensywnej pracy i próby skojarzenia głosu z postacią. Po kilku dniach stają się naturalnym tłem, bez którego nie można sobie wyobrazić otaczającej nas bezkresnej przestrzeni.

Sama willa o ciekawej architekturze i kolonialnym wystroju jest duża, żeby nie powiedzieć ogromna. 450m2 luksusowej powierzchni. Pięć pokoi dwuosobowych, każdy z łazienką i małżeńskim łóżkiem. Do dyspozycji gości wspólna przestrzeń na parterze z w pełni wyposażoną kuchnią, jadalnią, salonem z TV, kominkiem, stołem bilardowym i rzutkami, a także barem. Przyjemnie i komfortowo. Mnie najbardziej przypadł do gustu przestronny taras z basenem, z którego godzinami można podziwiać otaczającą nas przyrodę. Kosmos! Szczególnie o zmierzchu. Przy drinku i z kolejną smakowitą przekąską w dłoni robię cały czas zdjęcia – takich zachodów słońca nie widziałem nigdzie!

Gospodarze willi to osobna historia. Mili, gościnni, ale w nienarzucający się sposób. Właściciel, to także miłośnik gotowania, którego kulinarnym popisom nie sposób jednak było się oprzeć. Tak jak i opowiadanym przez nich historiom o Waterbergu, RPA i … Polsce. Na szczęście świeże powietrze, ruch i odpowiedni dobór dań sprawiły, że ku mojemu zaskoczeniu waga nie drgnęła. To jeden z lokalnych cudów.

Całe dnie spędzałem na długich spacerach i przejażdżkach samochodem terenowym po otaczającym willę prywatnym rezerwacie przyrody. Czułem się bezpiecznie, bowiem nie ma tu drapieżników, a obszar jest wolny od malarii. Przyznam, że lubię ogrody zoologiczne i rozumiem ich misję. Jednak oglądanie zwierząt w ich naturalnym środowisku, to coś zupełnie, ale to zupełnie innego. W najbliższym sąsiedztwie można spotkać żyrafy, zebry, kudu, gnu, impale, małpy, żółwie, dziesiątki gatunków ptaków. Mój aparat fotograficzny rozgrzał się do czerwoności. Takie bezkrwawe safari to jedna z najlepszych rzeczy, jakie spotkały mnie w życiu. Dodatkowo można udać się do leżącego nieopodal innego rezerwatu, w którym mieszkają także słonie. Obserwowanie ich w naturze i z niewielkiej odległości to wielka frajda. Dla zwolenników oderwania się na chwilę od natury i popławienia w luksusie w stylu glamour, istnieje możliwość organizacji przez lokalne biuro podróży wycieczki do słynnego Sun City – miasta przepychu, hazardu i atrakcji (w dużej mierze kierowanych do dzieci) – którego powstanie zainicjowane było przez naszego rodaka i w pewnym sensie powielało historię Las Vegas.

Siedemdziesiąt dwie godziny w raju upłynęły szybko. Za szybko. W bliższej i dalszej okolicy wciąż pozostało tyle miejsc do zobaczenia, tyle atrakcji do zrobienia, że mimo szczęścia, gdzieś pozostał lekki niedosyt. Gościom, którzy odwiedzą to zaczarowane miejsce sugeruję pobyt co najmniej tygodniowy, a dwa tygodnie oderwania się od codziennej, miejskiej rzeczywistości to dawka równa miesiącowi pobytu w luksusowym Spa.

Ja wiem jedno na pewno. Jeszcze tu wrócę, a teraz wypożyczę na VOD „Pożegnanie z Afryką”. Po trzech dniach TAM, ten film będzie smakował zupełnie inaczej.

Szczegóły  dotyczące możliwości wyjazdu do RPA na stronie: http://maps.bissole.pl/rpa-prywatnie

***

kontakt dla mediów:

Aleksandra Palka
Dyrektor ds. marketingu
e-mail: aleksandra.palka@bissole.pl
Bissole Sp. z o.o. ul. Kościuszki 95/1U, 50-442 Wrocław